Rano zbudził mnie głos stewardesy „nadający" z interkomu. Otworzyłam oczy i po krótkiej chwili „przypomniało" mi się, że lecę samolotem Aeroflotu do Pekinu
Tym razem podstawili nam Boeinga i nie ma międzylądowania w Novosibirsku – no trudno.
Stewardesy biegają między rzędami, co oznacza że wkrótce powinniśmy dostać coś do jedzenia – rosyjskie stewardessy pojawiają się tylko w „kluczowych" momentach.
Po śniadaniu – jak zwykle przy wjeździe do Chin – wypełniamy karteczki – wjazdową, celną i „zdrowotną". Samolot zaczyna podchodzić do lądowania – czuję to „w uszach", lecz nie widzę ziemi chmury i mgła niczym mleko przykrywa stolicę Państwa Środka. To zabawne – mimo iż czuję, że jesteśmy bardzo nisko, nadal nie widzę ziemi.. aż tu nagle „gruch!" wylądowaliśmy i dopiero teraz z „mleka" wyłonił się terminal lotniska w Pekinie.
Kołujemy po pasie startowym.. włączam komórkę i przestawiam zegar – od teraz jesteśmy 6 godzin „w przyszłości" w stosunku do czasu warszawskiego
Po chwili wypuszczają nas z naszego „Benka" i udajemy się w kierunku odprawy paszportowej. Jak zwykle pierwszy kontakt to kontakt z facetami w białych kitlach – to ci, którzy odbierają od nas deklaracje zdrowotne – oczywiście zakreśliłam rubryczkę, że nie posiadam ptasiej grypy ani nie kontaktowałam się z żadnym drobiem w ciągu ostatnich 7 dni.
Następnie udajemy się do odprawy paszportowej.. fajna sprawa.. w czasie kiedy celnik sprawdza mój paszport i wizę, ja mam możliwość ocenienia jego pracy poprzez kliknięcie jednej z trzech buziek: :) , :-| lub :( - zupełnie jak na stacji statoil! :)
Pan co prawda był neutralny ale kliknęłam w " :) " - niech mu będzie.. może jakąś premię za punkty później otrzymują
Następnie udajemy się po nasze walizki, które mamy nadzieję – przyleciały razem z nami :) I tu ponownie muszę pochwalić naszego przewoźnika zza wschodniej granicy walizki są.. cale i zdrowe – no prawie zdrowe bo walizka Mai została otwarta – prawdopodobnie przez celników, który uszkodzili jej trochę zamek.
Następnie udajemy się na postój taksówek.. postanawiamy we trójkę załadować się do jednej taryfy, jest tylko jeden mały problem – mamy 3 walizki a Chińczycy mają często bagażniki pomniejszone o butlę gazową.. zatem jedną walizę musimy wziąć na kolana na tylne siedzenie.. w ten oto sposób – niczym rumuńska familia – wyruszamy na podbój pekińskich szos.
Po około 40 minutowej jeździe lądujemy przed wejściem do naszego hotelu. Postanowiliśmy zatrzymać się w samym centrum – tuż obok słynnego pekińskiego deptaka – Wangfujing. Pokoik trochę piwniczka, ale jak za taką cenę w tej lokacji to całkiem przyzwoicie.
Zanim zebraliśmy się do wyjścia była już 15sta, trzeba było zatem szybko wsiadać w taxi i jechać do Świątyni Lamy ( Yonghegong, 雍和宮), gdyż większość muzeów i świątyń jest otwarta tylko do godz. 17.
Świątynia Lamy jest jedną z najsłynniejszych świątyni buddyzmu tybetańskiego. Obszar całego kompleksu zajmuje ponad 60 tysięcy metrów kwadratowych. Świątynia ta była pierwotnie rezydencją czwartego syna cesarza Kangxi w dynastii Qing Yingzhena - Cesarz Kangxi był drugim cesarzem dynastii Qing i rozbudował tę rezydencję w 1694 roku. W 1723 roku czwarty syn Kangxi Yingzhena objął stanowisko cesarza i jego rodzina przeniosła się do Pałacu Zakazanego. Zachował on część jego wcześniejszej rezydencji, a drugą część podarował lamie Zhangjiahutuket jako świątynię tybetańskiego buddyzmu żółtej sekty (studenci tej sekty ubierają się na żółto - dlatego nazwano ją żółtą sektą).
Żółta sekta z kolei jest ważną sektą tybetańskiego buddyzmu, której założycielem był Luosangzhaba (1357-1419). Został on mnichem w wieku 8 lat, a kiedy miał lat 17 pojechał do Tybetu, by studiować księgi Lamy. Później żółta sekta tybetańskiego buddyzmu stała się rządząca sektą religijną na Tybecie. Włożyła ona ważny wkład w reformę zasad tybetańskiego buddyzmu. Banchan i Dalailama są jego studentami.
W Świątyni Lamy jest dużo cennych zabytków, z których trzy są najważniejsze i uważa się je za arcydzieła.
Pierwszym z nich jest wzgórze 500 arhatów. Wysokość wzgórza wynosi blisko 4 metry, a długość ponad 3, zrobione jest z palisandra. Na palisandrowym drzewie wyrzeźbiono las, doliny, wieże, pawilony, jaskinie, szlaki i mosty. Wśród tych obiektów wyrzeźbiono 500 arhatów, z których każdy ma inną twarz.
Drugim ważnym arcydziełem jest posąg Maitreyi w pałacu '10 tysięcy szczęść'. Pałac ów ma też inną nazwę - Pawilon Wielkiego Buddy i jest najwyższym budynkiem w Świątyni Lamy. Wysokość tego pałacu wynosi ponad 30 metrów, posiada on 3 piętra zewnętrzne i zrobiony jest całkowicie z drzewa. W pałacu tym stoi posąg Maitreyi zrobiony z drzewa sandałowego. Cały posąg ma wysokość 26 metrów, z których 8 metrów zostało wmurowanych w ziemię. Posąg ten waży przyszło 100 ton i jest najcięższym posągiem zrobionym z jednego kawałka drzewa na świecie - choćbym nie wiem jak się ustawiała, moim sprzętem nie jestem w stanie strzelić mu fotki.
Trzecim arcydziełem w świątyni jest posąg Sakyamuni w Pawilonie Promienia Buddy. Posąg ma aureolę. Zarówno posąg, jak i stojący za nim ołtarz zrobione są z bardzo cennego drzewa złocistego nanmu. Na ołtarzu wyrzeźbiono 99 smoków, które wyglądają jak żywe. Nad głową posągu buddy znajduje się lustro z brązu umieszczone w wyrzeźbionej drewnianej aureoli. O zachodzie słońca, odbicie promieni słońca w lustrze i światła lamp rozświetlają cały pałac, co tworzy niesamowitą atmosferę.
Po zwiedzaniu świątyni postanowiliśmy wrzucić coś na ruszt - wszak już pora obiadowa - tuż nieopodal świątyni odkryliśmy ciekawą wegetariańską knajpkę. Chińskie bary dla wegetarian są boskie, bo jedzenie stylizowane jest na mięso - mimo, że w żadnym z tych dań ani grama mięsa nie znajdziecie :) i tak oto jedliśmy wegetariańską kiełbasę, sushi, ślimaki i gęś.